Lęk przed zmianą, lęk przed lataniem
Dawno temu na moim balkonie jaskółki ulepiły dwa gniazda. Przez całe lato słuchałam ich radosnego szczebiotu i podziwiałam ich mądrość. Obserwowałam, jak troskliwie karmią swoje pisklęta i przyglądałam się, jak dwa pisklęta szeroko otwierają swoje dzióbki, aby jak najwięcej połknąć cennego pokarmu.
Lato mijało, a pisklęta stawały się coraz większe i większe. Aż nadszedł czas, aby opuściły swoje bezpieczne gniazdka, aby nauczyły się latać i same dla siebie zaczęły zdobywać pożywienie. Mądrzy rodzice już nie tylko karmili swoje pociechy, ale również uczyli je sztuki latania. Widziałam z mojego okna, które znajdowało się tuż przy ich gniazdach, jak fruwały przed tymi dwoma gniazdami i pokazywały, jak należy poruszać skrzydełkami, a pisklęta obserwowały.
Lekcje latania zadziałały pozytywnie tylko na jednego z tych młodych jaskółek i zobaczyłam, że wyfrunął on z gniazda i już do niego nie wrócił. W gnieździe pozostało jeszcze drugie pisklę, które za żadne skarby nie chciało go opuścić. To pisklę non stop „wrzeszczało”, „krzyczało”, z rozpaczy, ze strachu, złości, że nie potrafi fruwać, że jest to dla niego za trudne, że nie poradzi sobie, że spadnie na ziemię i zabije się. Jego jaskółcza wyobraźnia tworzyła bardzo negatywne scenariusze, wizje. Lęk zawładnął nim i paraliżował tak bardzo, że jego krzyk było słychać na kilku piętrach budynku . A jego mądrzy, cierpliwi rodzice cały czas fruwali wokół gniazda i zachęcali go do podjęcia próby latania. Oni wiedzieli, że wkrótce będą musieli odlecieć do „Ciepłych Krajów” i nie chcieli zostawić młodego samego w gnieździe. Widzieli też, że młody stawał się coraz grubszy i za moment nie przeciśnie się przez malutki otwór, aby wydostać się z gniazda. Dlatego z wielką determinacją fruwali wokół gniazda i nawoływali młodego do samodzielnego latania, a on tylko krzyczał z uporem i nie zamierzał latać. Ten spektakl trwał non stop przez kolejne dni i nie przynosił pozytywnych efektów.
Pewnego ranka obudził mnie niesamowity szum, hałas za oknem i kiedy spojrzałam przez nie, zobaczyłam kilkadziesiąt jaskółek fruwających wokół gniazda. Scena, jakby z filmu Hitchcocka. Tak, jakby cała jaskółcza rodzina przybyła, aby pomóc temu młodemu, aby go wspierać, zmobilizować do opuszczenia gniazda i rozpoczęcia pierwszych lotów i usamodzielnienia się. Kiedy te dziesiątki jaskółek machały skrzydełkami pokazując, jak należy latać, ten młody „darł się” wniebogłosy i z uporem siedział w gnieździe. Nie udało się go wyrwać z tego gniazda. Jego lęk przed lataniem, przed wolnością, przed zmianą był tak duży, że wolał nadal siedzieć uwieziony w gnieździe, które stawało się coraz bardziej ciasne i zamieniało się w jego więzienie.
Po tej kolejnej, nieudanej próbie namówienia młodego na opuszczenie gniazda, jaskółki zniknęły, łącznie z rodzicami. Został tylko ten uparty, przestraszony młody i tylko przeraźliwie „darł się”, choć już go nikt nie słuchał – oprócz mnie. Przez całe dnie dawał płaczliwe, żałosne koncerty. Od czasu do czasu miał towarzystwo małego wróbelka, który wysłuchiwał jego krzyków rozpaczy i przerażenia. Rodzice już się nie zjawiali i nie karmili go. Został sam, zdany wyłącznie na siebie. Zastanawiałam się, kto go będzie karmił? Co z nim będzie, gdy nastaną chłody, nastanie zima? Jak sobie poradzi w tym ciasnym gnieździe? Myślałam o tym wszystkim i byłam ciekawa, jak potoczą się jego dalsze losy.
Z natury byłam i jestem optymistką i miałam nadzieję, że młody odważy się na dziewiczy lot. Z tą myślą pojechałam do pracy, a kiedy wróciłam, to zastałam puste gniazdo. Nie było już w nim lękliwego, przestraszonego młodego – odważył się i pofrunął. Uwolnił się z lęku. Uwierzył w siebie. Uwierzył, że potrafi latać. Otworzył się na nowe życie. Odważył się zaryzykować i postawić „krok w nieznane”. Zaufał swojemu naturalnemu instynktowi. Wybrał zmianę. Wybrał pozytywną zmianę.
18 kwiecień 2017 Antonina K. Hoszowska