Artykuły

Pętla strachu

Pętle strachu nosi wiele ludzi i trudno się im od niej uwolnić. Paraliżuje ona ich, nie pozwala głęboko oddychać, usztywnia ich, ogranicza i przyciąga ciemne myśli, ciemne wizje, ciemne emocje, słowa i sytuacje. Czasami nie mają oni świadomości, że jest ona zakotwiczona w ich umyśle, ciele. Żyją w nieświadomości, są nieszczęśliwi i nie wiedzą co się z nimi dzieje, że tak im ciężko w życiu. Bywa tak, że ta pętla zaciska się coraz mocniej i mocniej i już wtedy nie chce się im żyć, bo nie widzą już żadnej perspektywy i sensu życia. Popadają w apatię, depresje, nie wstają z łóżka, bo nie ma po co wstawać i żyć…

Spotykam takich ludzi, staram się im pomóc, na ile pozwalają sobie pomóc i chcą coś dobrego z sobą uczynić. Rozumiem ich, ponieważ ja także nosiłam taką pętle strachu, aż uwolniłam się od niej i zaczęłam żyć, oddychać pełną piersią i cieszyć się życiem. To wymagało ode mnie zdobycia się na odwagę, aby zerwać negatywne filtry, jakie miałam założone już w dzieciństwie – filtry w moich myślach, moich przekonaniach, słowach i działaniach. Z pechowej trzynastki – urodzonej w piątek, odrzuconej przez najbliższych( nie taka płeć, kłopotliwego dziecka – (dziś nazywają to zespół adehade), cierpiętnicy, przemienić się w wyjątkowo, szczęśliwą trzynastkę, w kochaną, kochającą i w pełni akceptowaną osobę, wierzącą w siebie i realizującą swoje marzenia.

Trzeba było zrzucić te negatywne filtry i zobaczyć siebie w Świetle i w Miłości.

Piszę ten tekst, aby opowiedzieć historię niezwykłej istoty, a każdy jest niezwykły, którą było mi dane poznać i spotkać na chwilę w jej przełomowym momencie życia.

Kilka lat temu, kiedy już spoglądałam na świat przez pozytywne filtry i pomagałam innym uwolnić się od tych negatywnych i otworzyć się na pozytywne, wybrałam się na magiczną, moją ukochaną górę Ślężę. Tam pragnęłam spotkać się z przyjaciółką Aliną, która miała przyjechać z Gdańska. Alina przyjechała do Wrocławia na seminarium, a przy okazji chciała „wdepnąć” także na Ślężę. Umówiłyśmy się na parkingu na Przełęczy Tąpadła. Czekałam na nią z wielką radością, bo sporo czasu upłynęło od naszego ostatniego spotkania, które odbyło się też pod Ślężą na warsztatach, które prowadziłam.

Byłam zdziwiona, kiedy ją zobaczyłam. Nie była sama. Towarzyszyły jej dwie kobiety. Nie znałam ich. Okazało się, że jedna z nich to jej wieloletnia przyjaciółka Ania a druga, to trzydziestoparoletnia kobieta, którą Alina poznała miesiąc temu. Spotkały się w Gdańsku na warsztatach z Aniołami. Wówczas Alina powiedziała jej, że wybiera się do Wrocławia na seminarium, które będzie organizował Andrzej Wójcikiewicz i ta nowopoznana kobieta, natychmiast postanowiła na nie pojechać z Aliną. Po serdecznym przywitaniu wyruszyłyśmy na górę.

Już od początku czułam, że ta młoda kobieta chce iść ze mną i być blisko mnie. Nie widziałam przeszkód, aby tak się nie stało. Szłyśmy więc razem, podczas, gdy Alina z Anią szły tuż za nami, a czasami przed nami. Wspinając się na Górę z tą młodą kobietą, dowiedziałam się, że przez dwa lata miała tak mocną depresję, że nie wychodziła z domu, z nikim się w tym czasie nie kontaktowała i nie spotykała. Jej mąż lekarz, próbował ją wyciągnąć z tego okropnego stanu, ale nic to nie dawało. Nie cieszyła się pięknym domem, który stał blisko lasu, ani dwójką kochanych dzieci. Nic ją nie interesowało, nie radowało. Totalna apatia.

Po dwóch latach tej apatii, nagle przebudziła się. Usłyszała od kogoś, a może przeczytała – już nie pamiętam tego- o warsztatach z Aniołami i zapragnęła na nie pojechać i tak zrobiła. To było pierwsze wyjście jej z domu a to było drugie. Zdecydowała się z Aliną przyjechać do Wrocławia, a tak naprawdę to nie wie dlaczego. Wiedziała, że musi tu być – pod Ślężą. Słuchałam jej historii i odczuwałam ogromne współczucie. Cieszyłam się, że mogę ją wysłuchać i jednocześnie iść z nią na Ślężę. Doświadczałam i doświadczam tego wielokrotnie prowadząc w ten sposób indywidualne terapie.

W pewnym momencie powiedziałam jej, że ta droga na Ślężę jest jej uwolnieniem od tego wszystkiego, co ją ograniczało, że to jest forma uwolnienia ciężaru, który dźwigała dotychczas. A pot, który zlewał jej ciało, uwalnia ją od toksyn (chemicznych, biologicznych, emocjonalnych, psychicznych) i oczyszcza. Zapewniałam ją, że tam na Górze czeka ją niespodzianka, że Ślęża zawsze obdarowuję ludzi, którzy pragną odmienić swoje życie na lepsze. Wiem, że tak jest, bo za każdym razem kiedy wchodzę na tę piękną, ukochaną Górę z określoną intencją, zawsze otrzymuje od niej dar. Po ponad półtoragodzinnej wędrówce dotarliśmy na szczyt. Alina i Ania natychmiast skierowały się na to miejsce na szczycie, skąd rozpościerał się przepiękny widok na malowniczą okolice i zachwycały się tym uroczym widokiem.

Moja towarzyszka podróży, gdy tylko weszła na szczyt nic nie widziała, tylko rozłożysty klon rosnący tuż obok kamiennego, starożytnego niedźwiedzia. A na nim metalową pętlę zaciśniętą na jednym, grubym konarze. Ta pętla była prawie wrośnięta w ten konar i była niewidoczna – nawet dla mnie, która setki razy stałam przy tym drzewie, podziwiając je i zachwycając się nim i stojącym obok, kamiennym niedźwiedziem.

Zastanawiałam się, jak mogła z tak daleka dostrzec tę pętlę. To było niemożliwe. A jednak tak się stało. Widziała tylko tę pętlę i ból tego drzewa, jego cierpienie. Cała była pochłonięta jedną myślą i uczuciem, aby uwolnić to drzewo od tej metalowej pętli, od tego cierpienia, jakie ona odczuwała i odczuwało, jej zdaniem drzewo. Natychmiast zaczęła rozglądać się za jakimś drągiem, grubym kijem, który pomógłby jej ściągnąć metalową obrożę. W krzakach, opodal drzewa, znalazła spróchniały gruby i ciężki drąg. Podniosła go w górę do pętli, bo konar drzewa był dość wysoki i próbowała zsunąć tę metalowa pętle. Ale ona ani drgnęła. Była mocno wrośnięta w drzewo. Ciężki drąg ciągnął rękę w dół i i wypadł jej z reki. Nie poddała się i ponowiła próbę i jeszcze kolejną, jeszcze kolejną…

Spróchniały drag padając wielokrotnie na ziemię, kruszył się, łamał a Ona nadal podnosiła go w górę i z ogromną determinacją usiłowała uwolnić drzewo od tego cierpienia. Kiedy próbowałam jej pomóc, mówiła, że musi sama i nie przyjmowała mojej pomocy. Niektórzy przyglądali się jej działaniom a jeden z mężczyzn, zapewniał ją, że drzewo już nie cierpi, że pętla tak mocno wrosła w niego, że nie odczuwa jej. Ona jednak nie słuchała go i prawie z obłędem w oczach ponawiała ciągle bezsilne próby.

W pewnym momencie drąg spadł na ziemie i rozpadł się na kawałki. Zdesperowana kobieta zaczęła szukać nowego drągu a ja pomagałam jej w tym. Znaleźliśmy cieńszy drąg i młoda kobieta ponowiła próby uwolnienia drzewa. Nie było już gapiów, bo znudzili się i zwątpili, że uda się jej to zrobić to. Ja natomiast cały czas stałam obok niej i wspierałam ją w tym zamiarze, utwierdzając ją, że uda się to. Upór i nieugiętość spowodowały, że drut pomału zaczął rozluźniać się i zsuwać z konaru. Jednak siły fizyczne tej młodej kobiety były już mocno nadszarpnięte, ciągłym podnoszeniem w górę drąga i wydawało się, że już nie poradzi sobie, że zrezygnuje i podda się. Po raz kolejny chciałam jej pomóc ale Ona kategorycznie odmawiała. Chciała sama uwolnić siebie i drzewo. Aż w pewnym momencie pętla poluzowała się i przy kolejnym zsuwaniu jej drągiem odskoczyła i spadła na ziemię. Spadł też drąg i młoda kobieta „ wybuchła” ogromnym płaczem. Objęłam ją i przytuliłam a Ona płakała, płakała, płakała… Uwalniała z siebie cały ból, cierpienie, które nosiła w sobie tak długo. Czułam, jak jej ciało stopniowo rozluźnia się, uspokaja i cichnie płacz. Mówiłam jej, że jest już wolna, wolna, że jest bardzo dzielna, że jest wspaniała, nieugięta i niezwykła, że teraz wszystko w jej życiu potoczy się lekko, prosto, bez przeszkód, bo największa przeszkodę została usunięta.

Kiedy już ochłonęła z tych emocji, uśmiechnęła się i zauważyła metalową pętlę, która leżała u jej stóp. Bez namysłu postanowiła ją wyrzucić daleko, daleko w las, aby już nikt jej nie znalazł i aby ziemia ją wchłonęła i przemieniła w czystą energie. Tak też zrobiła. Dopiero teraz mogła zobaczyć piękny widok, jaki roztaczał się przed nią na malownicze zbocza Góry Ślęży. Dopiero teraz mogła się nim zachwycać i podziwiać go. Radowała się i cieszyła, jak mała dziewczynka. Tak, jak by się na nowo narodziła.

W jej głowie pojawiły się nowe pomysły, projekty, o których opowiadała nam, kiedy schodziliśmy z Góry. Była bardzo rozradowana, wesoła i lekka. Kiedy patrzyłam na nią, cieszyłam się tak, jak ona a moje serce wypełniało uczucie wielkiego szczęścia. Ja też czułam się wolna i szczęśliwa, tak jak ona. Rozstałyśmy się na Przełęczy Tąpadła i już więcej nie spotkałyśmy się, podobnie i moja przyjaciółka Alina. Mam nadzieję, że zrealizowała swoje projekty, pomysły, które wtedy przyszły do niej i jest szczęśliwa.

Jeśli chcemy uwolnić się od pętli strachu, musimy ją najpierw zauważyć w sobie, zaakceptować, a potem z wielką determinacją i uporem usunąć. Zawsze znajdą się ludzie, którzy będą nas wspierać w tym działaniu i będą przy nas wtedy i na pewno nam się uda. Zawsze znajdą się narzędzia, które pomogą nam uwolnić się z tego co nas ogranicza i zabiera radość życia. Trzeba tylko Wierzyć i wiedzieć, że na pewno tego chcemy i że uda się nam żyć bez pętli strachu. Żyć w wolności.