Artykuły

Odkryj swoją niezwykłość, swoją niepowtarzalność

Zapewne nie jedna osoba, czytając ten tytuł artykułu, może zastanawiać się, co jest jej niezwykłością, niepowtarzalnością. Ja, również wiele lat temu mocno zastanawiałam się, czy jest we mnie coś niezwykłego, dobrego. Gdy zadawałam sobie to pytanie, to wkrótce otrzymałam odpowiedź, od mojego wewnętrznego głosu, która mnie wtedy niesatysfakcjonowana. Nie rozumiałam jej. A odpowiedź była następująca:

To, co jest Twoją słabością, Twoim problemem, kryje w sobie Twoją Moc, Siłę, niezwykłość, niepowtarzalność.

Co jest moją największą słabością? Co sprawia mi duży kłopot i komplikuje życie? Co obniża poczucie mojej wartości? To były moje dalsze pytanie. Moja intuicja szybko podsunęła mi obrazy z dzieciństwa, z lat szkolnych i wieku dojrzałego. Zobaczyłam siebie, jako małą, zakompleksioną dziewczynkę, która siedzi w pierwszej klasie szkoły podstawowej i sepleni. Zawstydzona, nie potrafi wypowiedzieć poprawnie wyrazy z „sz”, czy a słowo „szosa” jest dla niej koszmarem. Wielokrotnie poprawiana przez nauczyciela, nadal mówi „śośa” i za każdym razem wywołuje salwy śmiechu i drwin ze strony innych uczniów. To było coś okropnego i upokarzającego dla małej, wystraszonej dziewczynki. A potem pojawił się drugi obraz, ale z późniejszego okresu. Szkoła średnia, lekcje z języka polskiego, literatury – widzę dobrą uczennicę, świadomą swej wiedzy z historii literatury, którą, przy każdej odpowiedzi, polonistka poprawia, zwraca uwagę na składnie, gramatykę, szyk itd. To kontrolowanie wywołuje w uczennicy efekt lekkiego jąkania się, chaosu słów i dźwięków.

Z poczuciem niedoskonałości i z problemem niepoprawnego wypowiadania się wybrałam się na studia, które nie pomogły mi uwolnić się mojej ukrywanej słabości. Pomimo dobrych osiągnięć w nauce, nadal w chwilach stresujących gubiłam się w swoich wypowiedziach a już publiczne wystąpienia przyprawiały mnie o paraliż i na szczęście zdarzały się sporadycznie. Dalsze moje życie również stwarzało mi sytuację, aby przełamać ten paraliż, wypowiadania się, ale ja wolałam zamilknąć, bo przecież tak jest najbezpieczniej. W głębi siebie tworzyłam cudowne monologi, dialogi, niestety usta moje nie wydawały ich na zewnątrz ze strachu, bo pomylę się, bo zająknę się, bo przecież to są głupoty, bo przecież to wszystko jest niewart ościowe. Mogłam tak tkwić dalej w tym swoim zamkniętym, smutnym Świecie niewiary w swój dar mowy i nie mając nawet świadomości, że go mam.

Co prawda zdarzyła mi się w tym czasie ciekawa historia, zdarzenie. Otóż czasie trwającego spotkania towarzyskiego, na jednej z licznych konferencji, poznałam pisarkę Ewę Nowacka – autorkę wielu powieści min.”Małgosia contra Małgosia”. Wtedy nie znałyśmy się. W pewnym momencie poprosiła mnie, abym pokazałam jej swoją dłoń. Pokazałam ją a Ona zaczęłam mi opowiadać historie mojego życia, o której wcześniej nie miała pojęcia. Mówiła o faktach, o których nikt nie wiedział. Najbardziej z tej rozmowy zadziwiła mnie jej wiadomość, że mam mnóstwo talentów, które leżą odłogiem. Była zachwycona tymi zdolnościami, talentami i zasmucona, że nic z nimi nie robię.

Jej słowa dobrze zapamiętałam i ciągle zastanawiałam się, co takiego mam w sobie cennego. Jakie to są talenty, skoro ich nie widzę. Ciągle zadawałam sobie te pytania i ciągle nie otrzymywałam na nie odpowiedzi. Jednak gdzieś w głębi mnie nie dawały mi spokoju. Aż przyszedł moment w moim życiu, że dostałam wielką szansę od losu i wtedy powiedziałam sobie, że już najwyższy czas, aby przestać się bać. A bałam się wszystkiego a najbardziej samej siebie. Teraz to wiem, że tak jest, że boimy się poznać swoją najlepszą stronę, to co jest niezwykłe, co jest Boskie, co jest jasne, czyste, dobre. Ta wielka szansa wymagała ode mnie wyjścia ze swojego kokonu lęku, w którym się ukrywałam i zaistnieć w zewnętrznym świecie.

Okazji do takich sytuacji nie brakowało mi. Życie postawiło mnie na stanowisku dyrektorskim i tu już nie mogłam okazywać lęku. Tu już miałam zamanifestować odwagę, spokój, pewność siebie i wiarę w siebie. Stanowisko to wymagało publicznych wystąpień i wiedziałam, że nie mogę uciec przed tym. Wiedziałam w głębi siebie, że jeżeli teraz ulęgnę lękowi, to nie pójdę dalej, że stanę w miejscu i znowu zacznę się cofać.

Teraz potrzebna mi była ogromna pomoc moich aniołów i Najwyższego. Wiedziałam, że z ich pomocą podołam swojemu zadaniu i zacznę mówić moim prawdziwym głosem. Początki nie były łatwe, ale pasja, z jaką wykonywałam powierzone mi zadanie, pozwalała mi zapominać o lęku a ufność w Boskie prowadzenie stopniowo otwierała mnie. Mało kto wówczas podejrzewał mnie, że jeszcze jest we mnie lęk i napięcie przed publicznym wystąpieniem, bo przecież doskonale potrafimy ukrywać nasze słabości. Ja wtedy też ukrywałam swoją niepewność, niewiarę w siebie. Jednak Najwyższy dał mi możliwość uwolnienia się od tej słabości i odkrycia w niej mocy. A była nim propozycja prowadzenia międzynarodowej sesji popularno-naukowej o charakterze historycznym. Współorganizatorzy tej sesji stwierdzili, że to ja zrobię i że zrobię dobrze. Nie odmówiłam im i nie broniłam się, choć w sercu czułam przerażenie. Pomyślałam sobie, że nie mogę się już wycofać a poza tym to odbędzie się dopiero za pół roku a to tak jeszcze bardzo daleko i wszystko może się wydarzyć. Mogą przecież powierzyć to zadanie komuś innemu i nie powinnam się tym martwić. Postanowiłam o tym w ogóle nie myśleć i nie wracać do tego tematu. Na pewno będzie dobrze, bo teraz jest dobrze, to i później też tak będzie. Utwierdzałam się w tym przekonaniu.

Ten moment jednak nadszedł. Nie mówiłam nikomu, jak mocuję się z sobą, jak pracuję z sobą, aby nie ulec lękowi i wizji, że mogę dać „plamę”, że nie będę w stanie spokojnie prowadzić tej sesji. Wiedziałam, że im bardziej będę spokojna i nie będę myślała o tym, jak poprowadzę sesję, tym bardziej będę rozluźniona i wszystko pójdzie dobrze. Dzień wcześniej przygotowałam sobie listę wyrazów bliskoznacznych, które ewentualnie będą mi potrzebne w trakcie wykonywania mojego zadania. Później okazało się, że to było niepotrzebne, bo gdy weszłam na salę i zaczęłam mówić, to słowa same przychodziły mi do głowy. Nie słuchałam lęku, zapomniałam o nim. Wiedziałam, że mam mówić z serca i tak mówiłam. Coś się we mnie otworzyło, coś co było długo zamknięte i czekało na właściwy moment, abym zaczęła korzystać z tego wspaniałego daru.

Od tej pory przestałam się bać mówić. Wiedziałam i wiem, że mówię z serca a stamtąd płynie prawda, boska prawda, boska mądrość, boska moc i boska miłość. Wiedziałam, że mam takie zadanie, aby mówić sercem.

Dostawałam już wtedy informacje od słuchających mnie, że ich wyciszam, że uspokajam swoim głosem, że budzę w nich to co jest w nich piękne, że ich harmonizuję. Cieszyło mnie to i radowało i dodawało odwagi i ochoty, aby z lekkością mówić o pięknych sprawach, ludziach. Z lekkością mówiłam przez lokalne Radio Legnica o imprezach, które moja instytucja organizowała. Zniknął strach a pojawiła się swoboda, przyjemność, naturalność. Kiedy już byłam mocno zadomowiona w tych dyrektorskich energiach, dostałam od Najwyższego nowe zadanie. Miałam zostawić tamten świat i wrócić do świata duchowego. Miałam zająć się nauczaniem ludzi miłości, wybaczenia, pojednania, ich wielkości, ich boskości. Podjęłam się tego zadania nie wahając się. Od lat żyję z pełną świadomością, że robię wszystko zgodnie z wolą Boga.

Zaczęłam nowy rozdział w swoim życiu i jeszcze bardziej otworzyłam się na mój dar mowy. Korzystam z niego, kiedy prowadzę terapie indywidualną, kiedy prowadzę warsztaty. Przychodzą do mnie ludzie spięci, zestresowani, pogubieni, pokuleni przez życie a kiedy zaczynam z nimi rozmawiać, nagle ich ciała się rozluźniają, stają się pewniejsi, otwierają się i mówią o takich sprawach, o których nikomu jeszcze nie mówili. Odkrywają siebie, odkrywają swoje dobre strony. Jest im dobrze, czują się bezpieczni. Od jakiegoś czasu większość z nich odczuwa ogromne ciepło, czasami żar, kiedy mówię do nich a ja uśmiecham się i wiem, że to czysta miłość, czyste światło płynie do nich i łączy się z ich światłem, ich miłością. To jest cudowne, kiedy widzi się taką niezwykłą przemianę, gdy wyłania się z nich uroczy motyl i już pragnie fruwać.

Co prawda uczy się dopiero ruszać skrzydełkami ale już wie, że je ma i pragnie z nich korzystać. Kiedy prowadzą medytacje, które trwają do dwóch godzin, czuję wówczas, jak ludzie uwalniają się dużych warstw nieczystości, bloków energetycznych, jak światło rozpuszcza ich ciemne umysły i ciała. Zachwycam się ich przemianą i cieszę się razem z nimi. To jest cudowne i wspaniałe móc tak pomagać ludziom w ich drodze do szczęścia, do światła. Moja dawna słabość jest teraz moim darem, radością i szczęściem.